Postkomunistyczne miasto, w którym przeszłość łączy się z przyszłością – tak mówi się o Tiranie, stolicy Albanii. Choć nie jest to najpopularniejszy kierunek wakacyjnych podróży, miasto to zdecydowanie warto przynajmniej raz w życiu odwiedzić – jest klimatyczną i mniej skomercjalizowaną alternatywą dla popularnych, europejskich stolic.

Opublikowano: 2020-09-05 20:33: Dział: Świat Werbowała młodych ludzi do walki dla ISIS. Na wojnę wysłała nawet własnego syna! Została aresztowana w stolicy Albanii Świat opublikowano: 2020-09-05 20:33: Tirana / autor: Wikimedia Commons Kobieta poszukiwana we Włoszech za werbowanie młodych ludzi do organizacji dżihadystycznej Państwo Islamskie (IS) została w sobotę aresztowana w stolicy Albanii Tiranie - poinformowała albańska policja antyterrorystyczna. 43-letnia Lubjana Gjecaj zostanie ekstradowana do Włoch, gdzie mediolański sąd skazał ją w 2018 roku na trzy lata więzienia za powiązania z organizacjami terrorystycznymi. Lokalne media podały, że Gjecaj, matka trojga dzieci, pomagała zawierać małżeństwa między młodymi ludźmi zarówno w Albanii, jak i we Włoszech, a następnie wysyłała ich do Syrii przez Turcję, aby walczyli w szeregach IS. Według albańskiego portalu jedną z takich osób był jej syn, który przebywa obecnie w Syrii ze swoją żoną, Włoszką, która przeszła na islam. Gjecaj należała do komórki terrorystycznej odkrytej w 2014 roku we Włoszech po ślubie włoskiej dziewczyny z Albańczykiem, kiedy aresztowano dziesięć osób. Od lat żaden Albańczyk nie dołączył do ISIS Władze w Tiranie utrzymują, że żaden Albańczyk nie dołączył do ekstremistycznych grup w Syrii i Iraku w ciągu ostatnich czterech-pięciu lat - zauważa agencja AP. Jednak wcześniej wielu Albańczyków należało do radykalnych grup w Syrii i Iraku, chociaż przywódcy głównego nurtu islamu wzywali wiernych w Albanii, by tego nie robili. Według ekspertów niemal dwie trzecie z 2,8 mln mieszkańców Albanii to muzułmanie, jednak większość z nich praktykuje swoją wiarę w niewielkim stopniu. mly/PAP Publikacja dostępna na stronie:

W Albanii istnieje wiele różnych religii, takich jak islam, katolicyzm, prawosławie i bektaszyzm. To sprawia, że kraj ten jest miejscem, gdzie różne religie i tradycje współistnieją ze sobą. Przykład: W Tiranie, stolicy Albanii, można zobaczyć meczet, kościół katolicki i cerkiew prawosławną, które sąsiadują ze sobą.
W ramach naszej kampanii "WybieramyPrawdę" przypominamy wybrane teksty Onetu, które wpłynęły na otaczającą nas rzeczywistość. W najbliższych miesiącach na stronie głównej będą prezentowane kolejne artykuły z serii Aleksandra Wiśniewska: Co było przed Albanią? Lidia Salianj: Przed Albanią nie było nic [śmiech]. Albania bardzo dużo zmieniła w moim życiu, nie tylko pod względem stanu cywilnego, ale też mentalności i spojrzenia na świat z innej perspektywy. Mając 21 lat, wyjechałam do Grecji, gdzie zainspirowana tatą, który tam pracował, chciałam troszkę popracować, pozwiedzać i przeżyć jakąś przygodę. Pierwszy raz byłam tak daleko od domu i to jeszcze wśród palm, morza, dziwnego języka i pysznego jedzenia. Od tego momentu zaczęła się moja miłość do południa Europy - tamtejszego stylu życia, mentalności, jedzenia itd. Z Grecji do Albanii - jak to się stało? Będąc w Grecji, poznałam mojego przyszłego męża. Któregoś dnia z Polakami, którzy również pracowali w Grecji na małej wyspie Andros, postanowiliśmy się wybrać do dyskoteki. Wchodzimy do środka, muzyka na full, wszyscy sączą drinki i tylko jeden chłopak nie. Tańczy natomiast uśmiechnięty od ucha do ucha, nie przejmując się niczym. Nasi wspólni znajomi przedstawili mi go jako "bardzo fajnego Artura z Albanii". Od tamtego momentu stał się i moim znajomym. Nasze poznanie się było banalne, ale późniejsze wspólne przygody już od banału odbiegały. Z czasem staliśmy się parą, co niestety początkowo zostało odrzucone przez innych Polaków w grupie. Mieszkaliśmy w Grecji 3 lata. Głównie na Krecie, ponieważ tam praca jest przez cały rok. Poza tym jest to wyspa, a my lubiąc naturę, nie chcieliśmy pchać się do stolicy. Po trzech latach związku Artur chciał odwiedzić wraz ze mną rodzinę w Albanii i tak, piętnaście lat temu, znalazłam się w tym kraju po raz pierwszy. Proszę mi wierzyć, wtedy to był kraj tak dziki i tak mocno zacofany (w porównaniu choćby do Grecji), że był to dla mnie ogromny szok. Polka Lidia Salianj opowiada o życiu, pracy i zwyczajach w Albanii Mimo wszystko, to właśnie w Albanii poślubiła Pani Artura - rodowitego Albańczyka, którego kultura, zwyczaje są jednak odległe od naszych rodzimych. Ślub odbył się w Albanii, ponieważ była tu znacznie mniejsza biurokracja i nie wymagano tylu dokumentów, ile chciała od nas Polska. Tak naprawdę była to skromna uroczystość, choć wspominam ją bardzo miło. W urzędzie stanu cywilnego nie rozumiałam ani słowa, ponieważ nie było tłumacza. Do tego nigdy nie poznaliśmy naszych świadków, ponieważ po przyjeździe do urzędu dowiedzieliśmy się, że świadkami mogą zostać tylko osoby z nami niespokrewnione. My mieliśmy tylko rodzinę, więc daliśmy urzędniczce pięć euro "na cukierki" i wpisała swoich sąsiadów. [śmiech] Różnice? Religijnych różnic między nami nie ma, ponieważ oboje jesteśmy osobami niezrzeszonymi z żadną religią, choć rodzina męża wywodzi się z bektaszytów, czyli najbardziej liberalnego odłamu islamu. Foto: Lidia Salianj / arch. rozmówczyni Polka Lidia Salianj opowiada o życiu, pracy i zwyczajach w Albanii Odmienność kulturowa też w zasadzie nie stanowi problemu. Artur od najmłodszych lat wychowywał się w Grecji, więc już miał troszkę inne spojrzenie na świat. Jego rodzina jest bardzo otwarta i tolerancyjna. Nie miałam problemów, typu nie wolno ci tego, czy tamtego. Dużo między sobą rozmawialiśmy, dużo się na początku sprzeczaliśmy, ale w gruncie rzeczy jesteśmy bardzo podobni do siebie i to pomogło. Miałam po prostu szczęście, bo wiem, jak zaborczy potrafią być mężczyźni w Albanii i jak mocno mogą ograniczyć twoją przestrzeń. Czy równie bezproblemowo odebrały związek Wasze rodziny? Nasze rodziny, dopóki spotykaliśmy się nieoficjalnie i nie było mowy o ślubie, były uprzejme i miłe. Dopiero po informacji, że to jednak coś poważniejszego, zaczęły się schody. Większych afer co prawda nie było, ale za to były pogadanki. Artur wysłuchiwał od swojej rodziny, że przecież Polska to daleko, że nic o mnie nie wie itd. Ja miałam podobnie. Ze strony rodziny męża nigdy, ale to nigdy nie spotkałam się z niechęcią. Raz tylko teściowa wytknęła mi, że zabrałam jej syna. I to tak daleko, ponieważ po ślubie zamieszkaliśmy znów w Polsce. W tym momencie jednak nie mogę złego słowa powiedzieć na teściową - zdecydowanie nie stanowi materiału na kawały o teściowych. Teściowa ze zrozumiałych względów do Polski podchodziła z rezerwą. Jak zareagował jej syn? Mój mąż musiał się do wielu rzeczy przyzwyczaić, zaczynając od rosołu (zupa-woda), a na tempie życia kończąc. Pierwsza zima też była dla Artura przeżyciem. I nie chodzi tu tylko o kwestię ubioru, ale przede wszystkim o widok śniegu po raz pierwszy, o naukę jazdy na nartach czy łyżwach. W Albanii bardzo kultywowana jest tradycja rodzinna i życie rodzinne ma ogromne znaczenie. Spotkania z bliskimi są częste i bardzo zażyłe są relacje rodzinne. Praca stanowi temat drugorzędny. W Polsce dużo pracujemy i mamy też bardziej rozwiniętą kulturę spotkań towarzyskich niż rodzinnych. Czy to, dlatego postanowiliście się jednak osiedlić właśnie w Albanii? Początkowo osiedliliśmy się w Polsce jako bardziej stabilnym kraju. W Polsce też urodził się nasz syn i zaczęliśmy tutaj budować swoją rodzinę. Jednak przez cały ten czas tęskniliśmy za południem. Najpierw za Grecją, a z czasem po wielkokrotnych odwiedzinach w Albanii, właśnie za nią. W pewnym momencie życie, które prowadziliśmy, przestało nam odpowiadać. Gonitwa między pracą a domem, tęsknota za kawą w kawiarence gdzieś w Albanii i pływanie w morzu w listopadzie to było to, o czym marzyliśmy każdego dnia. Foto: Lidia Salianj / arch. rozmówczyni Polka Lidia Salianj opowiada o życiu, pracy i zwyczajach w Albanii Mój mąż pochodzi z Beratu, ale część rodziny ma też w Tiranie. My nie chcieliśmy ani Tirany, ani Beratu. Chcieliśmy morze - "afer detti, afer mbretit" (blisko morza, blisko króla). I wtedy pojawił się pomysł na Durrës. Stąd mamy blisko i do rodziny w Beracie i do Tirany, gdzie kręci się całe życie kulturalne, zarobkowe itp. Ale to w Durrës znaleźliśmy wspaniałą szkołę dla dziecka i mieszkamy w spokojnym mieście nad morzem, gdzie na balkonie pijemy kawę, rozkoszując się szumem fal i widokiem błękitu. A wystarczy wskoczyć do auta, żeby po krótkiej chwili być już w samy centrum krzykliwej Albanii. Jako codzienna mieszkanka Durrës, jego wad prawie nie dostrzegam. No może jest trochę korków i budynków postawionych z wielkim rozmachem, ale czasami ściśniętych jedne na drugich. Dla mnie jednak Durrës to drugi dom i czuję się tutaj naprawdę jak u siebie. Oczywiście, pod względem turystyki są w Albanii o wiele ładniejsze miejsca, ale wpaść gdzieś na wakacje to zupełnie co innego niż wybrać miejsce do życia. Poza tym ja w Durrës czuję się cały czas jak na wakacjach, bo dzięki łagodnej zimie życie tutaj nie zamiera nawet wtedy. Foto: Lidia Salianj / arch. rozmówczyni Polka Lidia Salianj opowiada o życiu, pracy i zwyczajach w Albanii Nie miała Pani żadnych obaw związanych z przeprowadzką do Albanii, którą jeszcze niedawno określiłaby Pani jako "dziką"? Pierwszy kontakt z Albanią to był szok. Nie mogę kupić mleka w kartonie, nie ma żadnego marketu, a byrek [placek nadziewany mięsem lub warzywami] dostaję zawinięty w gazetę. Za drugim razem, przyleciałam do domu rodzinnego Artura. Zmęczona lotem wchodzę do domu, a tam nie ma prądu. Wszyscy jakby nigdy nic siedzą w jednym pokoju, śpiewają, grają w szachy i doskonale się bawią. Moje pytanie: "kiedy włączą prąd?", jeszcze bardziej ich rozbawiło. Nagminne przerwy w dostawach prądu były tu normalne. Do tego stopnia, że kiedy szło się ulicą Beratu na kawiarniach wisiały napisy: "Kawa, piwo, agregat", zamiast - jak u nas w Polsce: "Kawa, herbata, WiFi". Z wizyty na wizytę chodziłam jeszcze bardziej jak zaklęta, bo za każdą widziałam, jak szybko się rozwijają. Do dziś, jadąc w jakieś miejsce po roku nieobecności, potrafię się zdziwić. Jednak szczerze mówiąc, nie zawsze ten rozwój cieszy. Wolałabym, żeby wiele rzeczy zostało takimi, jakimi są. Inaczej Albania się następną Grecją, Włochami czy Chorwacją i wszyscy będziemy to samo zwiedzać i na to samo patrzeć. Foto: Lidia Salianj / arch. rozmówczyni Polka Lidia Salianj opowiada o życiu, pracy i zwyczajach w Albanii Ten nieład i dzikość Albanii mnie pasjonuje. Lubię, kiedy turyści tak pozytywnie się dziwią: "a to jeszcze tak można?" albo "tego jeszcze nie zakazali?". Na przykład komunikacja miejska jest zachwycająca. Mimo że trzeba się domyślać skąd i o której odjeżdża autobus, ponieważ brak jest tabliczek, nie musisz się martwić o bilet. W autobusie jest bileter. Przepychając się między podróżnymi, nie dość, że sprzedaje bilety, to jeszcze jest żywą informacją, nawołującą co przystanek, gdzie się zatrzymujemy. Czasami robi to w bardzo żartobliwy sposób, ponieważ zamiast wymienić umowną nazwę przystanku, wymienia kawiarnie i atrakcje, które są dookoła. Z jednej strony zadowolenie ze zmian rozwojowych kraju, a z drugiej melancholia za jego "dziką" naturą? W Albanii człowiek jest o wiele bliżej wolności. Jest mniej sterowany przepisami, zakazami i nakazami. Ot, taka południowa frywolność w podejściu do wielu tematów. Czasami Albania potrafi wkurzyć i to tak naprawdę. Jazda samochodem i brak zachowywania jakichkolwiek reguł czy zasad kultury na drodze jest dla mnie źródłem wielu frustracji. Podobnie, jak niewiedza urzędników i ich przyzwyczajenie do płacenia za każdą usługę — tzw. daj na kawę. Utrudnia to załatwianie podstawowych papierków. Foto: Lidia Salianj / arch. rozmówczyni Polka Lidia Salianj opowiada o życiu, pracy i zwyczajach w Albanii Z drugiej strony prostota ludzi w podejściu do życia, do postrzegania świata mnie osobiście urzeka. Ja jestem typem filozofa i kiedy zaczynam swoje wywody jak rozwiązać jakiś problem, ludzie naokoło sprowadzają mnie na ziemię i tłumaczą jak bez komplikacji do czegoś podejść. Ta prostota ma też swoje minusy. Wiąże się to z brakiem wyobraźni, jeśli chodzi o tutejsze zabytki. Ja wiem, że kraj, który nie ma pieniędzy dla ludzi, będzie dbał o zabytki czy kulturę na samym końcu. Dlatego wiele starożytnych miejsc jest zaniedbanych. Nie są w żaden sposób chronione, zabezpieczone. Poznałam oczywiście wielu ludzi z pasją, którzy walczą o te miejsca. Rozczulają mnie bardzo, podobnie jak ci, co walczą z wiatrakami, jeśli chodzi o ekologię czy pomaganie bezdomnym zwierzętom. Jest też wspaniała fundacja pomagająca ludziom, żyjącym w skrajnej biedzie. Założyli ją młodzi ludzie. I to też jest właśnie wspaniałe. Pomimo wielu tutaj problemów politycznych czy finansowych, ludzie nadal są uśmiechnięci, mili, a wychodząc na ulicę w nocy, czuję się bezpieczniej niż w innych krajach. Oprócz pracy w międzynarodowej firmie zajmuje się Pani również turystyką: pomoc w organizowaniu zakwaterowań, oprowadzanie wycieczek itp. Czy w tej dziedzinie zmiany są również zauważalne? Kiedy pierwszy raz przyjechałam do Albanii piętnaście lat temu, nie można było spotkać tu Polaka. Chyba że "turystę-wariata" lub kogoś w związku z Albańczykiem, lub Albanką. Kiedy pierwszy szok po przyjeździe tu minął, stwierdziłam, że super pomysłem byłoby sprowadzić tutaj ludzi z Polski i im to wszystko pokazać. Kiedy powiedzieliśmy o tym pomyśle rodzinie Artura, to uznali nas za niespełna rozumu. Teraz się z tego śmiejemy. Z roku na rok żartujemy, że na wakacje Albania zamienia się w "Polandię". Turystów z Polski jest naprawdę coraz więcej. Coraz częściej spotykam też Albańczyków, którzy umieją lub uczą się polskiego, a w większości najbardziej popularnych miejsc umieją powiedzieć choć kilka słów po polsku. Foto: Lidia Salianj / arch. rozmówczyni Polka Lidia Salianj opowiada o życiu, pracy i zwyczajach w Albanii Albania jest małym krajem, ale ma wiele do zaoferowania. Można zorganizować sobie tzw. wakacje życia - podziwiać bardzo stare zabytki, poszaleć w rozrywkowej Tiranie, pochodzić po niesamowitych górach, aby na końcu poleżeć przy lazurowym morzu. Można to wszystko osiągnąć podczas jednego pobytu, właśnie ze względu na to, że Albania jest niewielka. Albo można się rozkoszować za każdym przyjazdem czymś innym. Albania turystycznym kierunkiem - rodzina do tego pomysłu podeszła z rezerwą. Jak natomiast zareagowali sami turyści? Spotkałam się z wieloma obawami ze strony Polaków, jeśli chodzi o Albanię. Najbardziej wynikało to z zamieszek jakie miały miejsce w 1997 i wojny na Bałkanach. Między ludźmi nadal panuje opinia, że tu wszyscy biegają z kałasznikowami, a religia muzułmańska ma ogromny wpływ na życie codzienne. Prawda jest taka, że religie, które tutaj są, czyli islam, katolicyzm i prawosławie są bardzo przyjaźnie do siebie nastawione i przeciętny Albańczyk obchodzi święta każdej z nich. Dzięki turystyce zagranicznej, rozwijającej się w Albanii, świadomość za granicą jest większa i pytania, czy tutaj jest bezpiecznie, są coraz rzadsze. Zawsze się śmiejemy z mężem, że w Albanii można zobaczyć Afrykę lub Amerykę. Zależy, jak się rozejrzysz i na czym skupisz. Można zobaczyć śmieci, żebraków, bezdomne psy i rozwalające się budynki, a można też zobaczyć te zrobione z wielkim przepychem, miejsca ociekające złotem i wspaniałe zabytki. Można spróbować przepyszne jedzenie i spotkać wspaniałych ludzi. Jak to się potocznie mówi - Albania to kraj ogromnych kontrastów. ____________________ Aleksandra Wiśniewska. Z wykształcenia dziennikarka, z zamiłowania – podróżniczka. Chcąc połączyć obie pasje, zrezygnowała z pracy w singapurskiej korporacji i zamieniła wygodne życie w Mieście Lwa na telepanie się ciasnym kamperem po bezdrożach świata. Jej artykuły to obrazy ludzi, miejsc i zdarzeń przywołane do życia słowem. Więcej na stronie
Jej mąż dał jej w tej kwestii wolną rękę, a on sam, jak na prawdziwego wojownika o władzę przystało, ciągle prowadził wojny i często wyjeżdżał ze stolicy. Kiedy Roksolana poczuła się pewnie, postanowiła pozbyć się ze swego otoczenia wszystkich, którzy w jakikolwiek sposób zagrażali jej pozycji.
„Mięso kobiece potaniało, a kiedy to nastąpiło, to na bazarze podrożała baranina” – powiedział podczas jednego z opublikowanych w internecie kazań znany w Kirgistanie muzułmański duchowny i kaznodzieja, naczelny imam swierdłowskiego rejonu Biszkeku Sadybakas imama dotyczyły ubioru kirgiskich kobiet, które zdaniem duchownego pozwalają sobie na noszenie zbyt krótkich spódnic i ogólnie bezwstydnie się obnażają publicznie. „Czyją córką jesteś?”- Kiedy drożeje mięso? Kiedy w regionie, w którym mieszkacie ciało kobiety staje się tańsze. Kobiece mięso tanieje, kiedy ona zaczyna pokazywać swoje ciało, obnaża biodro, jak kciuk na dłoni. To się dzieje dlatego, że nikt im nie mówi: „Powstydziłabyś się! Jaka jesteś bezwstydna, okryj się czymś! Czyją córką jesteś?” - tymi słowami muzułmański duchowny nauczał kirgiskich mężczyzn, każąc im, aby w sposób należny wychowywali swoje kobiety, które zamiast czcić tradycje, a także oszczędnie prowadzić domowe gospodarstwo, myślą tylko o zgorszeniu, a potem nie stać ich na kupienie baraniny, którą uważają za zbyt Sadybakas Doołow jest uznawany za jednego z najbardziej oświeconych i najlepiej wykształconych duchownych w Kirgistanie. W swojej karierze piastował m. in. stanowisko rektora Uniwersytetu Islamskiego w Biszkeku. Był wielokrotnie nagradzany przez Zarząd Duchowy Muzułmanów Kirgistanu (w katolicyzmie odpowiednikiem jest Konferencja Episkopatu - red.). Nauczał zatem jako autorytet duchowy, moralny oraz naukowy, żądając od mężczyzn, aby „położyli kres tej hańbie”, i zabronili swoim kobietom noszenia roznegliżowanych do najwyższego duchowieństwa i prokuraturyPomimo tego, że 88 procent ludności Kirgistanu wyznaje islam, wystąpienie stołecznego imama wywołało oburzenie społeczne. Został zaskarżony do Zarządu Duchowego Muzułmanów Kirgistanu za obrazę i dyskryminację kobiet, a do miejscowej prokuratury wpłynęły skargi z żądaniem wszczęcia przeciwko niemu postępowania rozczarowaniu walczących o prawa kobiet Kirgizek, Zarząd Duchowy Muzułmanów Kirgistanu nie potępił popularnego kaznodziei. Wręcz przeciwnie - wziął go w obronę, zapewniając, iż swoim kazaniem nikogo nie obraził osobiście, a także, co było chyba najważniejsze, że jego słowa „nie były wtrącaniem się do polityki”. Znamion zbrodni w słowach duchownego nie dostrzegli także prokuratorzy. Duchowe zwierzchnictwo Kirgistanu uznało jedynie, że słowa kaznodziei mogły być omylnie zinterpretowane i wcale mu nie zależało na ograniczaniu praw kobiet, lecz jedynie chciał, aby „ludzie przypomnieli sobie o wartościach moralnych i nie oskarżali o wszystko (w tym o wzrost cen – red.) władz oraz sprzedawców”.„Swoich słów się nie wyrzeknę”Sam imam Sadybakas Doołow, pytany przez dziennikarzy, czy nie uważa, że przesadził z metaforami, zapewniał, że swoich słów się nie wyrzeknie, gdyż były absolutnie słuszne, a „kobiety w kirgiskiej tradycji nigdy nie obnażały publicznie swoich ciał”.- Nie chciałem poniżać kobiet. Wręcz przeciwnie, chciałem podnieść ich godność. Oburza mnie, że niepokoi nas wzrost cen na bazarze w tym samym czasie, kiedy na wartości tracą godność i honor naszych kobiet – tłumaczył się duchowny w rozmowie z feministkiTe tłumaczenia nie uspokoiły jednak miejscowych kół feministycznych, które doradziły kontrowersyjnemu imamowi, aby przeprowadził analizę porównawczą cen na mięso w krajach islamskich o najsurowszym rygorze ubraniowym dla kobiet i dowiódł, że zależność, o której mówił podczas kazania, się Kirgizki na forach społecznościowych „kajały się” sarkastycznie za noszenie krótkich spódniczek i „przepraszały” za to, iż w ten sposób „spowodowały wzrost cen baraniny”. - Kryzys gospodarczy to pewnie również nasza wina! - nie chcą odpuścić kontrowersyjnemu imamowi miejscowe obserwatorów życia religijnego Kirgistanu Sadybakas Doołow, jako naczelny imam swierdłowskiego rejonu stolicy kraju Biszkeku, cieszy się ogromną popularnością i autorytetem wśród Kirgizów.„Kirgistan to państwo świeckie”Jest bardzo aktywny w mediach społecznościowych. Jego profil w Instagramie obserwują 122 tysiące użytkowników, na YouTube ma 192 tysięcy oglądających, w Facebooku – 1688 znajomych, a jego Telegram jest czytany przez 2070 zwolennicy postępowego islamu uważają, iż poglądy głoszone przez imama Sadybakasa Doołowa są bardzo niebezpieczne. Grożą bowiem zniewalaniem kobiet, szczególnie w środowiskach kaznodziei przypominają, iż prawo Kirgistanu nie ogranicza nikogo w kwestii tego, jak ma się ubierać. „Republika Kirgistanu jest państwem świeckim, a przynależność religijna do tego, czy innego wyznania jest dobrowolna” – czytamy na popularnym w Kirgistanie portalu ofertyMateriały promocyjne partnera
2. Pod względem powierzchni Polska jest większa od Albanii o około 11 razy. 3. Statystycznie jeden kilometr kwadratowy tego kraju zamieszkuje 99 osób. 4. Najdłuższą rzeką przepływającą przez ten kraj jest rozciągający się przez 285 kilometrów Drin. 5. Najchętniej uprawianym sportem jest piłka nożna. 6.
zHPy.
  • tupk3qd6r4.pages.dev/61
  • tupk3qd6r4.pages.dev/81
  • tupk3qd6r4.pages.dev/68
  • tupk3qd6r4.pages.dev/35
  • tupk3qd6r4.pages.dev/52
  • tupk3qd6r4.pages.dev/93
  • tupk3qd6r4.pages.dev/20
  • tupk3qd6r4.pages.dev/1
  • kobieta ze stolicy albanii